Index
FAQ
Użytkownicy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Szukaj
Zaloguj
Rejestracja
Profil
Galerie
Forum Sacre Imperial Strona Główna
->
Opowiesci i historie
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Jakaś kategoria
----------------
Space Marines
Taktyka
Opowiastki
Zasady
Zakontek Nowicjusza
Opowiesci i historie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Victor Astares
Wysłany: Sob 15:21, 19 Maj 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Pokład Havoka VII świecił pustkami. Większość marines wyszła ze statku zaraz po lądowaniu. Ja jednak zostałem jeszcze. Musiałem naoliwić rękę. Po dziesięciu latach od zdarzenia z niefortunną planetą, zdążyłem przyzwyczaić do tej sytuacji. Ja miałem wybór. Mogłem, przez postęp technologiczny, wybrać rozwiązanie polegające na połączeniu metalu z ciałem, ale w momencie podejmowania wyboru, przypomniały mi się dwie rzeczy. Przypomnieli mi sie Nekroni, i to jak oni skończyli związani ze stalą. A po drugie wojownicy Nurgle'a, ich obrzydliwe ciała w środku których metalowe serca napędzały żywe ciała. Pozostałem przy zwykłej bio-stali. Ale Kapłani przelali w to urządzenie trochę ducha. Ducha Maszyny. Czułem go przy każdym ruchu ręki. Przeszedłem przez mostek i skierowałem swe kroki do wyjścia. Przy wyjściu stało czterech marines.
- Panie, Mistrz prosi byś przyszedł do ratusza. Dwóch z nas, proszę wybrać którzy, pójdą z tobą.
Wskazałem na jednego z ciężkim bolterem i na drugiego dzierżącego wielki miecz łańcuchowy. Ratusz, o dziwo, nie znajdował sie daleko od lądowiska. A myśląc strategicznie, powinien. Budynek nie był specjalnie zdobny w złota i srebra. Był zbudowany na kształt jednopiętrowego kwadratu. Pod północną ścianą znajdowało sie drewniane biurko i drewniane krzesło. Na krześle zasiadał wysoki tęgi chłop. Do pasa przypięty miał sporych rozmiarów karabin plazmowy. Na burku leżał miecz. Po budynku krzątali się serwitorzy.
- Ach, szanowny pan Inkwizytor. Proszę spocząć- wskazał na krzesło w rogu pokoju. Zostałow przyniesione przez Gwardzistę.- Ale kontynuując na pewno zechce pan przeprowadzić śledztwo?
- Nie inaczej. Ale na razie mam inne sprawy na głowie. Przybyliśmy tu, ponieważ potrzeba mi statku. Dużego statku. Barki Bojowej.
- Co?! Barki Bojowej?! Ale! Przecież to... przecież to miliardy ton adamantu!
- Nie wrzeszcz bo mogę cie uciszyć na zawszę. Maż ją wyprodukować i koniec. I nie waż się nawet sprzeciwiać, bo sprzeciwianie sie Inkwizycji to jak sprzeciwianie sie samemu Imperium. Zrozumiano?
- Tak, sir...
Wyszedłem z ratusza i na centralnym placu zebrałem Szarych. Wydałem rozkazy przeszukania miasta. Wątpiłem, iż znajdę tu jakiekolwiek ślay herezji na większą skalę. Udałem sie na pokład statku.
Następnego dnia jeden z oddziałów sprawdzających wezwał go do jednej z kamienic. Tam a ziemi leżał nagi trup. Koło niego na ziemi znajdował sie skrawek metalu. Czarnego jak obsydian, zimnego jak lód. Błyszczał matowo, a jego struktura nie przypominała nic co widziałem wcześniej. Nie był to metal C'Tan tak jak mi sie na początku wydało. Nie wiedziałem co to jest. Wziąłem ten metal a budę kazałem spalić.
Udałem sie na statek. Tam rozpocząłem badania nad substancją. Nagle coś uderzyło w mój umysł. Obróciłem sie. W wejściu do komnaty badań stał Mroczny Eldar. Był potężny. Zbyt potężny. Swoją mocą psioniczną wysłał mnie w podróż. W podróż w głąb swego umysłu. Spadłem na miękki grunt. Przede mną stała wysoka wieża. Nie miałem wyjścia. Podszedłem do niej. Nie było wejścia. Skupiłem sie. Ściana wieży zamieniła sie w wodę i rozwarła sie przede mną. Wszedłem do wieży...
Victor Astares
Wysłany: Śro 20:59, 02 Maj 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Mówił nam o strasznych rzeczach jakie chaos robi z jego mieszkańcami. Co miesiąc przychodzą i biorą ofiary, oraz króliki doświadczalne. Powiedział też, że gdyby miał ocalić tym miasta, wyda ich bez skrupułów. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Ani nie zdenerwowało. Ale powiedział też inną rzecz. W kanałach pod miastem jest komunikator. Mogę go użyć. Ale pod jednym pozorem. Mamy im pomóc. Zaprowadzono nas do urządzenia. Było dość archaiczne, ale co tam. Spróbowałem sie skontaktować z Mordeheim'em. I udało mi sie. Początkowo marine który to odebrał nie kwapił sie do rozmowy. Jednak po usłyszeniu mojego imienia i rangi od razu odpowiadał. Spytałem co sie stało.
- Atak... Chaosu... Wielka armia...
- A pancerz i miecz?
- Pancerz i miecz... Arton....- Wyłączyłem sie. Teraz skontaktowałem sie z Artonem. Poprosiłem o wsparcie na Telmaa-nna VIII.
Po trzech dniach jak ogromne krople deszczu spadły na ziemie landing pody. Z jednego wyszedł Albert. W land podzie były również dwie ogromne skrzynie. Te same które wręczył mu wcześniej wysłannik. Od razu założyłem pancerz. Był szary, mało zdobiony, ale majestatyczny. Ale jedno mnie strasznie zabolało. Choć to śmieszne, zabolał mnie brak pancerza na lewą rękę. Trudno. Był tam też płaszcz. Oznaka sojuszu Inkwizycji i Białych Szponów. Cały szary, na środku w cierniach wyszyty był biały miecz o płonącym ostrzu. Uchwyciłem miecz Victora Mądrego. Idealnie leżał. Rozpoczęliśmy drogę do kwater chaosu. Po dwóch godzinach marszy dwu tysięczny oddział marines dotarł pod siedzibę wroga. Rakiety przecięły powietrze. Uderzyły z hukiem w mur. Mur padł. Wylała sie z niego fala chaosu. Pomniejsze demony, opętani, niszczyciele. Wszystkie plugastwa tego świata. Ja jednak patrzyłem na tylko jedną istotę. Na czarnoksiężnika. Uderzyłem go psionicznie. Poczuł to. Spróbował wystrzelić we mnie taki pocisk, na szczęście nie udało mu sie skupić. Biegłem w jego stronę. Uderzył pierwszy kosturem. Zasłoniłem się mieczem. Był niezwykle lekki. Ciąłem lekko po skosie. Zasłonił sie i odpowiedział serią szybkich ciosów. Pierwsze kilka blokowałem, ale ostatnie przebiły mą gardę. Nie upadłem, nogawicę pancerza to tak zwane Stand'y. Nie do przewrócenia. Uderzyłem, pchnąłem. Zabiłem. Zaczęliśmy oczyszczać pole walki z oponentów. Zmęczeni zwycięzcy wyruszyli do miasta. Ewakuowali wszystkich, i rozpoczeli rytuał oczyszczania...
I to koniec... Na razie...
Victor Astares
Wysłany: Śro 16:19, 02 Maj 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Obudziło mnie gwałtowne potrząsanie ramienia. Zirytowało mnie to. Byłem zmęczony. Serwitor powiedział dwie zaskakujące rzeczy. Po pierwsze mam gościa, a po drugie znaleźli źródło tej dziwnej mocy dzięki której przeżyłem. Moim gościem był wysłannik Świętego Oficjum. Był to stary marine w szarej szacie. Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Święte Oficjum wysyła mnie z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia i skromnym upominkiem.- dwóch serwitorów przyniosło dwie skrzynie.- W tej dużej znajduje się pancerz, specjalnie stworzony dla tak zasłużonego Łowcy jak ty. W tej podłużnej z kolei... a zresztą przekonaj się sam.- Serwitor otworzył wieko. Tam owinięty w płótno leżał miecz. Bez żadnych ozdób, klejnotów czy ozdobnych głowni. Jedynie pięć znaków zdobiło ostrze.
- Doceń ten prezent. To ostrze należało do twojego imiennika, oraz potężnego Łowcy, Victora Mądrego.- Victor Mądry. No rzeczywiście, wartościowy upominek.- A teraz żegnaj, widzę, że jesteś zmęczony nie będę cię męczył dłużej.- Pożegnałem sie z nim i oczekiwałem na drugą wiadomość. Do pomieszczenia wszedł postawny mężczyzna, który przedstawił sie jako Malix.
- A więc Victor tak?- jego głos był przyjemny, ale pełen siły- Ta siła która cię ocaliła od śmierci to zagadka. Odpowiedz mi na pytanie. Czy kiedykolwiek wpadłeś w stan, w czasie walki, w którym czas jak gdyby zwolnił, a ty stałeś sie potężniejszy, szybszy, o większych właściwościach psionicznych.
- Tak... I to wiele razy...
- To zjawisko to tak zwany bitewny trans. Jest to umiejętność potężna, ale i niebezpieczna. Grozi utratą świadomości. Szaleństwem. U ciebie jest o tyle groźniejsza, bo może łączyć i oddziałowywać na moce psioniczne. Jednak u ciebie wykształciła sie też specjalna właściwość. Gdy sie uaktywni stajesz się niepokonany.- w tym momencie wpadłem w otchłań nieświadomości. Obudziłem sie. Ale nie w przytulnym szpitalnym pokoju. W zatęchłym mrocznym lochu. Koło mnie na wpółmartwy leżał Malix. Drzwi się otwarły. Wszedł marine chaosu. Stanął nademną i wyciągnął dłoń. Na plułem na nią. Kopnął mnie w twarz. Spróbowałem wstać. Ręce miałem przykute do ziemi. Przeklnąłem mój los. Marine kopnął mnie jeszcze ze dwa razy. Wyraźnie bawiło go kopanie Inkwizytora.
- A co w walce byś tak nie zrobił co?- Marine odszedł. Jednak zaraz wrócił wraz z czarnoksiężnikiem. Po pancerzu poznałem Syna Tysiąca. Kazał mnie rozkuć. Zaprowadzili mnie do okrągłego, pełnej mgły komnaty. Czarnoksiężnik mówił coś o przeznaczeniu, harmonii, wielkim bogu czy coś takiego. Nie słuchałem go. Nie pogodziłem sie z losem królika doświadczalnego. ŁUUP! Ściana wybuchła z trzaskiem, wlała sie zielona, wrzeszcząca "WAAAGH!!!" fala. Korzystając z zamieszania, ukradkiem wymknąłem sie do lochu.
- Malix,- szepnąłem- wstawaj nie mamy czasu.- Malix wstał i zaczął mnie wypytywać.- później Malixie. Teraz musimy uciekać. Wymknęliśmy sie z siedziby Chaosu w zimne objęcia nocy. Uciekaliśmy jak najdalej, nie ważne gdzie. Krzyk. Ból. Obróciliśmy sie. Za nami biegł piętnasto osobowy odział Chaosu. Biegliśmy na złamanie karku. Kilka bolterów wystrzeliło za nami. Oddalaliśmy sie od nich. Wolno ale skutecznie. Biegliśmy jeszcze długo po tym jak oni przestali. Stanęliśmy. Skryliśmy sie za pagórkiem. Zasnęliśmy nerwowym słabym snem. Blask słońca dodał nam otuchy, ale tej i tak nam brakowało. Nagle z lasu skoczyły na nas cztery istoty. Czułem, iż to nie Chaos. Obezwładniły nas. Związały oczy. Rozwiązano nam je dopiero w hali wybudowanej z drewna. Przed nami na tronie ze złota siedział wojownik. O ile inne osoby w tym otoczeniu nie zdradzały po sobie niczego, on ubrany był w strój Imperialnego Gubernatora. Gwardia! Ucieszyłem sie strasznie. Jednak jego słowa zgasiły mój zapał...
Victor Astares
Wysłany: Śro 14:18, 02 Maj 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Widok człowieka na krzyżu. Żył. I na nasz widok zaczął się śmiać. Wyrwał sie z okowów. Gwoździe wystawały mu z rąk i nóg. W dłoni pojawił mu sie kostur na którego końcu nawleczona była głowa.. Głowa Szarego Rycerza z mojej grupy weteranów. Głowa Andrasa, który zginął w obronie swego dowódcy. Ogarnęła mnie ślepa furia. Ująłem mocniej miecz, u szaleńczo krzycząc, zaszarżowałem. Mag przeliczył sie. O ile taka szarża bez ładu i składu, nie jest dobrym rozwiązaniem, ja byłem pełen pasji i gniewu. Próbował się zasłonić swą niegodziwą mocą, ja jednak uderzyłem z siłą która zmiotła go z ziemi. Dobiłem go. Jego czarna posoka obmyła mi buta. Teraz, gniew zamienił się w zimną nienawiść. Nie biegłem. Szedłem powoli w stronę obserwujących to zdarzenie wrogów. Me ostrze rozbłysło niebiańskim blaskiem. Wrogowie kulili sie przede mną. Mój umysł nie zaznał strachu, ni bólu. Jedyne com zaznał, to nienawiść. Stanąłem w miejscu, uniosłem głowę. Me ciało, miecz, zbroja pełne były gniewu imperium. Ryknąłem słowa pełne nienawiści. Zacząłem biec. Mój miecz był prowadzony jakby obcą ręką. Biegł w moją stronę jakiś wojownik. Przeciąłem go wpół. Wtem z otchłani lasu wyszli trzej Niszczyciele. Stanęli w miejscu. Rozpoczęli swój ostrzał. Nie zdążyłem. Wiązka lasera uderzyła mnie w korpus. Odebrało mi oddech. Straciłem przytomność.
Obudziłem sie w niezkazitelnie białym pomieszczeniu. Czułem ból w klatce piersiowej. Próbowałem wstać. Trzech serwitorów mnie przytrzymało. Jeden poprawił jakieś urządzenie.
- Gdzie... gdzie jestem?
- Na Mortheimie.
- Mortheim? Ale przecież...
- Tak. Ośrodek szkoleniowy Łowców. Nieźle oberwałeś tą wiązką.
- No właśnie... dlaczego ja jeszcze żyje?
- Przez kilka czynników: mutacje i implanty, przez to że osłoniłeś się tarczą psioniczną. I coś jeszcze. Nie wiemy co to jest, ale niebawem sie dowiemy. Tylko nie przetrwałeś cały. Spójrz w lewo...
Ujrzałem coś dziwnego. Moja ręka błyszczała jak srebro. Ale to tylko stal bioniczna. Pot oblał mi plecy.
- A Maeleficum?- mój głos był słaby.
- Zniszczone. Całe.
I na kim ja się teraz zemszczę, pomyślałem...
Victor Astares
Wysłany: Wto 12:02, 01 Maj 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Maeleficum I. Dobrze prosperująca kolonia. Zdobycz terytorialna Białych Szponów i Łowców. Niestety, upadła. Została przejęta przez siły Chaosu. Jedynym wyjściem była Mroczna Krucjata. I rozpoczęła się. Pięć statków międzyplanetarnych wyleciało z Arton'a. Dwa statki należące do Białych, dwa Gwardii i jeden pełen Szarych Rycerzy. Po dniu kosmicznej wędrówki dotarli na planetę. Była całkowicie skażona plugastwem i herezją. Pustynia niegdyś brutalnie piękna, teraz tylko brutalna. Wszędzie jak okiem sięgnąć panoszyły sie grupki maruderów. Wysłano nas w land pod'ach. Jedynie Gwardia wylądowała. Ale na ich statkach były zapasy. Utworzyliśmy niewielki forcik na rubieżach pustyni. Uporaliśmy sie z maruderami w naszym najbliższym otoczeniu. Po kilku dniach sami zaczęliśmy wysyłać zwiadowców. Przynosili zadziwiające wiadomości. Chaos rozpadł sie na małe ugrupowania. Na cztery księstewka. Nurgle'a, Slaanesh'a. Khorne'a i Tzeentch'a. Postanowiliśmy się nie rozdzielać. Uderzyć odrazy na jedno państewko. Wybraliśmy Nurgle'a. Był najbliżej, a poza tym trzeba go było wyeliminować jak najszybciej. W końcu Żelazne Płuca to nie żarty. Uzbrojeni ruszyliśmy na zachód. Po dniu dotarliśmy na bagna. Od tego momentu nie było już odwrotu. Poruszaliśmy się na bagnach zadziwiająco szybko. Skan wykazał, że znajduje sie tylko jedna siedziba wyznawców Nurgle'a. Ujrzeliśmy ją. Zbudowana z kamienia, cała oblepiona pleśnią, wilgoć nie miłosierna. By sie nie udusić, ubraliśmy maski. Na spotkanie wyszedł niewielki oddział space marines chaosu. Zaczęli ostrzał, jednak nasz ryk podczas szarży niemal to zagłuszył. Wpadłem w bitewny trans. Słyszałem nerwowe oddechy gwardzistów. Z twierdzy wyszła prawdziwa armia. Z murów zaczęły swój ostrzał boltery. Mieczem przedzierałem się przez wrogów. Wraz z moimi elitarnymi Szarymi (czyli ci którzy przeżyli pierwszą kampanie, a później podróż przez planetę Kosmicznych Wilków) dotarłem pod mury. Sam podłożyłem ładunek. Uciekliśmy spod muru. Zdetonowałem ladunek. Ogłuszający huk przedarł sie przez ludzkie uczy. Krzyk... I Jego widok...
Victor Astares
Wysłany: Pon 21:04, 30 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Szliśmy, szliśmy i szliśmy po lodowych równinach. Nie zważaliśmy na chłód, zmęczenie. Było nas siedemdziesięciu ośmiu. Pięćdziesięciu dwóch Szarych Rycerzy, dwudziestu czterech Marines, no i Ja, i Lederas. Nagle usłyszeliśmy skrzyp śniegu. Przyczailiśmy się. Nagle wyszło dwóch zwiadowców Kosmicznych Wilków. Wyszedłem im na spotkanie. Byli nieufni. Wycelowali w moją stronę karabiny snajperskie. Jeden nerwowo głową wskazał kamień. Podszedłem do niego. Widniały na nim znaki przedstawiające księżyc, topór, wilka. O raz napis. Kamal. Śnieżne Piekło. Obróciłem się w stronę zwiadowców. Jeden wycelował we mnie i strzelił mi pod nogi. To przeważyło. Z lasu wypadli moi ludzie. Z łatwością obezwładnili zwiadowców. Żelazne ramiona Szarych unieruchomiły ich. Podszedłem do jednego. Strzeliłem go otwartą dłonią w twarz.
- CO WY SOBIE WYOBRAŻACIE?!- ryknąłem- KTO JEST WASZYM DOWÓDCĄ?
Nie chcieli odpowiadać, ale po serii ciosów, ich języki się rozwiązały.
- Kapitan Thorg. Pięćdziesiąta kompania Kosmicznych Wilków...
- ZAPROWADŹCIE NAS DO NIEGO! I NIE PRÓBUJCIE KLUCZYĆ!
Po godzinie dotarliśmy do prostej kamiennej twierdzy. Tam prowadzono nas prostymi kamiennymi korytarzami. Wprowadzono nas do prostego kamiennego pomieszczenia. W tym pomieszczeniu na prostym kamiennym tronie siedział Thorg. Był to barczysty mężczyzna o twarzy idioty. Opowiedziałem mu naszą sytuację. Pozwolił nam skorzystać z komunikatora. Ale nie powiedział na jakiej jesteśmy planecie. No nic. Komunikator stał w ozdobionym filarami pomieszczeniu. Znałem na pamięć kod sygnałowy statku Alberta. Uruchomiłem maszynę. Wpisałem kod. Zielone litery rozbłysły na ekranie. Komunikator nie odpowiada, głosił napis. Spróbowałem jeszcze dwa razy. W końcu sprawdziłem rejestr ISTNIEJĄCYCH komunikatorów. Tego ze statku Alberta tam nie było. Zimny pot oblał mi plecy. Próbowałem jeszcze kilka razy. Zrezygnowany zawiadomiłem Thorg'a. Ten powiedział, że w takim wypadku musimy zostać. Zostaliśmy. Dnie, a później tygodnie i miesiące straciliśmy na nerwowe modły. Na dźwięk otwieranych wrót, momentalnie udawaliśmy się do bramy. Tak było do pewnego dnia. Orkowie wdarli się do fortecy. Rozpoczęła się rzeź. I nagle z mroków nocy wyszli Oni. Białe Szpony. Wybawienie. Była to co prawda Trzecia Kompania, ale była to kompania poszukiwawcza. Wyprowadzono nas na zewnątrz. Tam czekał kapelan Talon. Spojrzał na mnie kątem oka i zapytał kim jestem. Odpowiedziałem mu. Victor Astares, Inkwizytor, Łowca Demonów Pierwszej Kompani Białych Szponów. Kapelan od razu poczuł respekt w stosunku do mnie. Zaprosił mnie na statek. Spytałem co się stało z Albertem. Odpowiedział mi, że nic. A komunikator? Wybuch psioniczny naszego statku uszkodził go. Zabrano nas na Arton. Planetę na której zakon powstał. Wylądowaliśmy. Przed moimi oczami znalazła sie piękna, misternie wykonana cytadela. Z bramy wyszedł Albert. Powitał mnie. Opowiedziałem mu wszystko co się wydarzyło w przeciągu pół roku.
- A co z Maeleficum?
- Herezja.
- Więc niech rozpocznie się Mroczna Krucjata...
Victor Astares
Wysłany: Pon 19:31, 30 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Cholera co tu począć? Za miastem szaleją orkowie, w mieście Chaos, a pod miastem mogą, choć nie muszą, spoczywają wieczne maszyny. Nagle do pokoju Skupienia wpadł kapelan Grim. Wrzeszczał coś o zarazie, ucieczce i innych rzeczach.
- Uspokój się człowieku! Co się stało?
- A stało sie, a stało! ŻELAZNE PŁUCA, OT CO! Brat kapitan Gradius wysłał mnie bym cię stad zabrał. Szybko pośpiesz się! Nie mamy czasu...
W tempie natychmiastowym wyszliśmy z pomieszczenia skupienia. Zdążyłem jeszcze tylko wpaść do pokoju i zabrać kilka rzeczy. W pośpiechu dotarliśmy do hangaru i po skanie anty-wirusowym wsiąść na statek. Tam podszedł do mnie mój uczeń Inkwizytor Hasan ibn Sabbaha i powiedział, że na Żelazne Płuca zginęło dwóch Szarych. Zdenerwowało mnie to. Trzy ogromne statki wyruszyły w podróż: mój "Młot na Demony", "Havok VII" Białych Szponów i "Girion" Gwardii. Wzbiły za sobą tumany kurzy, a po chwili już ich nie było. Mroczna otchłań wszechświata ich ogarnęła. Nagle z Maeleficum wystrzeliła flota ścigaczy. Małych, szybkich i dobrych do abordażu statków. Było ich około piętnastu, a pięć na jeden statek do dużo. Podszedłem do komunikatora. Skontaktowałem się z Albertem. On był na samym przedzie, a ja na tyłach, więc mógł ich nie zauważyć. Powiedziałem mu o tym. Odpowiedział, bym je zatrzymał. Ciekawe jak, pomyślałem. Wiem! Trzeba spróbować. Na statku było wielkie działo psioniczne. O ile na planecie działało, teraz mogło zawieść. Ale jak już napisałem, znany byłem z podejmowania niebezpiecznych decyzji, stawiania wszystkiego na jedną kartę. Dobrze, trzeba spróbować. Bo jeśli zadziała to będziemy mieli potężną broń a jeśli nie... Wydałem rozkazy wytoczenia działa. Działo to to tak naprawdę była okrągła komora w której podłączało sie psionika do przekaźnika i pozwalało mu się wyżyć. Komora podłączona, więc wraz z kronikarzem Lederosem (podróżował ze mną z powodu przeczucia) weszliśmy do niej. Kilku tech-marine podłączyło nas do sieci. Poczułem mrowienie w głowie. Powiedziano nam byśmy się nie oszczędzali. I nie robiliśmy tego. Po raz pierwszy w życiu opuściłem wszystkie blokady. Wiedziałem, że moge zostać opanowany przez demony, ale szczerze mówiąc miałem to gdzieś. I nagle uslyszałem głuchy łoskot. I nagle zemdlałem. Obudziłem się na lodowym wzgórzu. Wokoło mnie było pełno ciał. Żywych i martwych. Koło mnie stał Lederos. Wyjaśnił mi naszą sytuacje. Owszem, udało się nam zniszczyć wroga. Ale siebie też. Uśmiechnąłem się. Bez komunikatora. Bez zapasów. Bez pomocy. Bedzie fajnie. Wyruszyliśmy w nieznane...
Victor Astares
Wysłany: Nie 21:12, 29 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Komnata w której się znajdowałem była w całości zbudowana z kamienia. Na podłodze nakreślony był znak Khorne'a. W całości nakreślony krwią. Pochyliłem sie, zamoczyłem palec w kałuży posoki i powąchałem. Ludzka. Tak jak myślałem, to było przyzwanie. Tylko jak znaleść demona w tak dużym mieście jak Tor'mar, na Maeleficum I? To nie było moje największe zmartwienie. Krew znajdowała się tu od przeszło dwóch miesięcy. My odkryliśmy ją dopiero dziś. Kod genetyczny niepełny, niemożność zrekonstruowania przez wyparowanie części kwasy dezoksyrybonukleinowego. Przekląłem siarczyście i skierowałem swe kroki ku wyjściu. Jeden z Szarych zatrzymał mnie jednak i zaprowadził do innego pokoju. Tam ujrzałem łóżko, stolik i skrzynie. Mój wzrok spoczął na łóżku. Leżał tam długi, metalowy kostur. Łapacz Piorunów. Wykorzystywany do zgromadzania energii wystarczającej do otwarcia Bramy. Ten proces, choć cholernie niebezpieczny i nieobowiązkowy, pozwalał na przyzwanie demona o wiele potężniejszego niż zwykle. Chwyciłem Łapaka do ręki. Czułem, że energia piorunu dalej w nim krąży. Znaczyło by to, iż wykorzystany był nie dawniej niż dwa dni temu. Ale... ale dwa dni temu nie było burzy. Musiałem to przemyśleć. Wydałem rozkazy zniszczenia tego plugawego miejsca i wycofania się do bazy.
Po powrocie udałem się prosto do pomieszczenia Skupienia. Było to odizolowane od reszty kompleksu pomieszczenie w którym psionik mógł się bez przeszkód skupić i pomedytować. Szukałem rozwiązania problemu. Usiadłem na środku komnaty. Oczyściłem na kilka minut umysł całkowicie, a później pozwoliłem myślą swobodnie przepływać przez mózg. Może to niebyła energia błyskawicy? A może to był psionik? A może ta krew nie była wcale ludzka? W głowie krążyły mi tony pomysłów. Jednak poprzestałem na jednym. To była krew demona. Zapach jak ludzki, czyli to demonetka Slaanesh'a. Ale jeśli tak to znaczyło by, że... że demon który został przyzwany przy pomocy takiej ofiary był naprawdę potężny. CHOLERA! Skierowałem swe kroki do części twierdzy należącej do Białych.
- Albercie!- wyjaśniłem mu po krutce sytuacje.
- No to rzeczywiście mamy problem. I ja do tego dołożę swoje rewelacje. Pod miastem odkryliśmy wielkie złomowisko. Skan wykazał jeszcze jeden szczegół..
- Niech zgadne. Metal C'Tan?
- Tak. I jeszcze coś. Powiem tylko jedno słowo i ono wszystko wyjaśni. Waaagh.
- To mamy (tu powiedziałem używając mniej lub bardziej niecenzuralnych słów, jaki mamy problem).
Victor Astares
Wysłany: Pią 18:07, 27 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Szedłem powoli uliczkami, Kroton'a miasta na Torinis V. Jednak nie w tym celu w jakim ostatnio. Szedł ponieważ tu prowadziła go intuicja. Ludzie kierowali pełne nieufności wzroki w jego stronę. Dotarłem do ratusza. Bałem się na rozmowe z land knechtem miasta. Był to stary, tłusty, w życiu nie trzymający broni w ręce człowiek.
- Witaj land knechcie. Przybywam z planami obrony miasta...
- Jakiej obrony?! To wy się będziecie bronić!
- Co ty mówisz?
- Podpisałem pax z przywódcą demonów. On ominie nasze miasto, w zamian za...- nie usłyszałem w zamian za co demony nie zaatakują. Przeskoczyłem stół i z rozmachem kopnąłem grubasa w głowę. Zachwiał się w fotelu i głośno krzyknął. Do pokoju wparowało dwóch gwardzistów z muszkietami.
- Stój!- zakrzyknęli, po czym spróbowali się do mnie zbliżyć. Wyciągnąłem miecz. Czas zwolnił. Skoczyłem do bliższego wroga. Ciąłem szeroko, z lewej. Krew bryzgnęła. Drugi strażnik otworzył ogień. Zasłoniłem się ciałem martwego wroga. Pociski rozerwały jego ciało. Zaczął przeładowywać broń. To był błąd. Rzuciłem w niego truchłem. Upadł. Dobiegłem. Wbiłem miecz w serce. Barkiem wyważyłem drzwi. Wypadłem na ulice. Biegłem szybko. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie i, ze względu na krew na moim pancerzu, i mieczu, ze strachem. Wybiegłem za miasto. Tam czekała już na mnie chimera. Wsiadłem szybko i wydałem rozkaz odjazdu. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do bazy. Powiedziałem Albertowi i Gradiusowi jak się przedstawia sytuacja. Wszyscy zdenerwowani wydaliśmy rozkazy przygotowania do defensywy. Wystawiono blastery, wyrzutnie rakiet, wyrzutnie laserowe. Nerwowo oczekiwaliśmy nadejścia demonów. Nagle skanery zasygnalizowały wykryciem czegoś. Dobiegłem do urządzenia i spojrzałem na ekran. To oni! pomyślałem i dobiegłem na mury. Ujrzałem przed sobą wielką armie. Pierwsza linia wroga po ujrzenia mnie rozpoczęła ostrzał w moją stronę. Skryłem sie za murem i przeczołgałem do schodów.
- NADCHODZĄ!!!- zakrzyknąłem i dobiegłem do mojej komnaty. Nerwowo i w pośpiechu założyłem pancerz, chwyciłem miecz, karabin. Wybiegłem do pomieszczenia dowodzenia.
- Victorze weź swoich ludzi i broń bramy.
- Nie zgadzam się. Jestem Inkwizytorem i, co najważniejsze, Łowcą Demonów. Razem z moimi żołnierzami ruszam do ataku na heretyków.
- No dobrze, nie będę cię zatrzymywał bo wiem, że to bez sensu.
Zbiegłem do części twierdzy poświęconej moim siłą. Podeszłem do wielkiego mikrofonu. Wszyscy zebrali się wokoło mnie. Wytłumaczyłem im mój plan działania. Wszyscy szybko wzieli sie do roboty. Wyszliśmy boczną bramą. Wróg nasz nie zauważył. Wpadłem w bitewny trans. Czas wokół mnie zwolnił. Uderzyliśmy na wroga od boku. W tym samych momencie otwarła się brama i wypadła z niej armia Białych Szponów. Z murów zaczął się ostrzał ciężkich karabinów blasterowych. Wystrzeliły w powietrze rakiety. Zasyczały wiązki laserów. Część wrogów zaczęła na widok takiego zgrania dezerterować. Dopadłem pierwszych wrogów. Uderzyłem mieczem berserkera. Bronił się, ale strzeliłem mu w głowę z karabinu. Dopadłem następnego, ciąłem szeroko. Nagle ziemia zadrżała. Heretycy wydali okrzyki radości. Niedaleko mnie ziemia wybuchła i wyskoczył z niej demon. Ogromny, plugawy, śmierdzący siarką demon. W ręce trzymał topór. Podniósł łeb do góry i zionął ogniem. Ruszyłem w jego stronę. Strzelałem w niego z karabinu, lecz pociski sie odbijały i uderzały rykoszetem w innych. Dobiegłem do niego. Wysłałem w niego fale psionczną, która przybrała formę kuli światła. Demon zaryczał dziko, i obrócił ryj w mą stronę. Rzucił się na mnie, szaleńczo wymachując toporzyskiem. Dwa pierwsze ciosy zablokowałem, trzeci uderzył mnie bokiem broni w korpus. Odrzuciło mnie to. Zauważyłem, że powstał okrąg w którym walczyliśmy tylko my. Wstałem, zacząłem krążyć wokoło wroga. Udawałem wypady i patrzyłem jak on sie zasłania. I nagle zaraz po takim udawanym wypadzie, skoczyłem i pchnąłem mieczem. Miecz przebił jego miękkie podbrzusze jak nóż masło. W tym samym momencie uderzyłem go psioniką. Zaryczał, upadł i zaczął wzywać swoich panów.
- Nie. Tym razem ci już nie pomogą.- po tych słowach przebiłem jego serce końcem miecza (demony mają serce blisko skóry). Czarna krew bryzgnęła i ubrudziła mi buty. Po śmierci demona bitwa zaczynała się powoli kończyć. Wielu heretyków próbowało uciec. Nikt nie zdołał. Zostali wybici CO DO NOGI!
I tak skończyła się saga MOICH opowieści o Torinis V. Dla uzupełnienia dodam jeszcze, że cała planeta została oczyszczona (czyt. zniszczona), został z niej tylko miedzy galaktyczny pył.
Victor Astares
Wysłany: Śro 11:34, 25 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
... Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy swe kroki w strone miasta. Pszeszliśmy szybko przez rynek, wyszliśmy za główną bramę. Tam nas zaskoczyli. Nas było trzech, ich dwudziestu. Oniemiałem z zaskoczenia. To byli Berserkerzy Khorne'a! Wpadli w swój dziki szał. Biegli na nas tnąc, jednocześni, toporzyskami. Tym razem zdążyłem wyciągnąć miecz na czas. Czterech z nich podbiegło do mnie. Atakowali, bez ładu i składu, ale skutecznie. Nie próbowalem blokować. Uskakiwałem, uchylałem, tańczyłem z nimi. Musiałem się ich jakoś pozbyć. Przeszłem do ofensywy. Uderzyłem pierwszego z brzegu. Uderzyłem głownią. Odrzuciło go to na jakieś pół metra. Uderzyłem w ten sposób kolejnego. Kolejnych dwóch przeciołem mieczem. Podbiegłem do tego leżącego, dobiłem. W tym momencie jeden z posostałych rzucił mi się na plecy. Andras (mój Szary Rycerz Weteran) uderzył go mieczem. Podziekowałem mu i... i wtedy jeden z berserkerów zabił go. Do dziś pamiętam moją furię, która mnie ogarnęła. Nie pamiętam szczegółów. Pamiętam tylko szaloną przyjemność jaką dawało mi zabijanie... Furia odeszła tak szybko jak przyszła. Szybkim krokiem ruszyliśmy na północ. Do naszej twierdzy. Twierdzy Alamut.
Dotarliśmy tam około siódmej wieczór. Momentalnie ruszyłem do pomieszczenia dowodzenia. Brat Albert rozmawiał z bratem Gradiusem.
Zdałem im relacje z mojego odkrycia.
- Pewien jesteś, że to byli Bersekerzy?- brat Albert spytał się, czuć było niepokój w jego głosie.
- Jestem pewny.
- A Andras? On nie żyje?
- Tak.
- Przykro mi. No nic, trzeba wezwać większe siły w takim razie.
- Tak. Ale czy to coś da?
- Musi. Bo inaczej... Zginiemy.
- Więc niech ONI zginą pierwsi...
Victor Astares
Wysłany: Wto 22:01, 24 Kwi 2007
Temat postu: Bogowie Chaosu
Bogowie Chaosu, są siłą napędową Chaosu. To oni napełniają swoich podwładnych siłą. Ale kilka nieścisłości.
Primo: Bogowie Chaosu, to tak naprawde zdegenerowane wersje Bogów Eldar'ów np. Slaanesh-> Roześmiany Bóg, Tzeentch-> Tajemnicza Bogini.
Secundo: W wersji Chaosu, podejrzewam że to wcale nie Bogowie, ani żadne inne siły wyższe tylko po prostu potężni, bardzo potężni psionicy.
Tercio: Są psionikami. Czyli da się ich zabić. Tak, właśnie tak. Tylko oni się ukrywają. Dobrze ukrywają.
Jednakże mamy szanse. Moi zwiadowcy, zdobyli potrzebne informacje. Przynajmniej o ich wyglądzie:
Khorne;
http://www.games-workshop.de/warhammer40000/races/chaos-space-marines/articles/wallpapers/khorne-1024.jpg
Nurgle;
http://www.games-workshop.de/warhammer40000/races/chaos-space-marines/articles/wallpapers/nurgle-1024.jpg
Slaanesh;
http://www.games-workshop.de/warhammer40000/races/chaos-space-marines/articles/wallpapers/slaanesh-1024.jpg
Tzeentch;
http://www.games-workshop.de/warhammer40000/races/chaos-space-marines/articles/wallpapers/tzeentch-1024.jpg
O ich planetach. Choć nie wiemy które to planety to:
a) napewno nie są to planety należące do Imperium.
b) napewno nie są w granicach zasięgu Eldarów.
Przeprowadziłem badania, które pozwoliły mi (na pdst. charakterystyki samych "bożków") stworzyć wstępne profile planet.
Khorne: planeta pustynna, sucha, o morderczych upałach (w końcu jego relikwie były na pustyni Ares, na Kronus'ie), o czerwonych gwiazdach.
Nurgle: planeta bagnista, ciepła (to powduje szybszy rozpad tkanek, choroby), skażona, Morowe Wichry.
Slaanesh: kamienna, o wielkich jaskiniach, na powierzchni równiny, pod ziemią, bardzo urozmaicone formacje skalne.
Tzeentch: planeta skalista, lasy, długie noce, krótkie dnie, chłodna, wręcz zimna. Niezamieszkana, ale o możliwych "Fortach Psionicznych" (niezaludninych fortecach, które bronią się same dzieki przekaźnikowi psionicznemu).
A więc niech Mroczna Krucjata się rozpocznie... Niech zaspokoi swój głod... GŁÓD HERETYCKIEJ KRWI...!!! Ceterum censeo maleficuem delendam esse...
Victor Astares
Wysłany: Wto 19:30, 24 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
Szedłem powoli uliczkami, Kroton'a miasta na Torinis V. Codzienne zajęcia mieszkańców nie interesowały mnie. Bardziej interesowali mnie sami mieszkańcy. Na tej planecie żyło wiele demonów pochodzenia Slaanesh'a. Uważałem, iż wielu mieszkańców mogło uznawać tego boga Chaosu za swojego. Niektórzy mieszkańcy owszem zachowywali się dziwnie, ale potrzebowałem lepszych dowodów. Każdy inny Inkwizytor by ich po prostu wziął na przesłuchania, ale nie ja. O nie. Ja nie lubiłem tak robić. Wolałem zjednać sobie mieszkańców i sprawić by sami mi wszystko wyjawili.
- Astares, tutaj.- słowa wypowiedział starzec w zielonum płaszczu z kapturem.
Podszedłem do niego. Powiedział bym ruszył z nim. Wyszliśmy za miasto do małej chatki wśród drzew. Panował w niej względny ład i porządek. WZGLĘDNY. Jeśli nie liczyć ksiąg walających się po podłodze. Chwyciłem jedną do ręki. Wyblakłe, niegdyś pewnie złote litery głosiły: "Wojenny Młot- Upadek Kolosa". Otworzyłem ją, czytałem, głównie dzieki psionice, bardzo szybko. Przeczytałem częśc i szybko zamknąłem. Książka głosiła słowa Chaosu, mówiące o upadku Imperium. Chwyciłem kolejną. "WAAAGH!!!". Nawet nie otwierałem. Kolejna. "Dziedzitwo C'tan". Podbiegłem do starca, chwyciłem go za płaszcz i rzuciłem na ziemię.
- Jesteś aresztowany, za posiadanie ksiąg heretyckich!!! - Zaraz, spokojnie- mówił wolno i spokojnie- to nie moje księgi.
- A czyje?!
- Znalazłem je w lesie, po to cię tu zaprowadziłem.
Zdarłem z niego płaszcz. Tak jak myślałem. Jego ciało gniło, było blade i wyrastały z niego macki. Wtedy on kopnął mnie i błyskawicznie wstał.
- Chwała Slaneesh'owi!!- jego głos brzmiał inaczej, przyprawiał o dreszcze. Wyciągnął zza pasa długi, prosty sztylet. Ciął wysoko, z ramienia. Uskoczyłem, jednak on momentalnie uderzył jeszcze raz. Ostrze, na moje szczęście, ześlizgnęło się po napierśniku. Wyciągnąłem miecz. Pchnąłem raz z barku. Wystarczyło. Bo choć był zwinny i szybki, złapał go skurcz po przemianowy. Im to się często działo. Miałem szczęscie. Jednak to mogło nie wystarczyć. Wysłałem impuls komunikatorem. Po dziesieciu minutach zjawili sie moi elitarni Szarszy Rycerze (czyli ci którzy są ze mną od początku, czyli od dziesieciu lat). Szybko przeprowadziliśmy rytuał oczyszczenia, spaliliśmy zwłoki. Prochy zakopaliśmy w specjalnej urnie, zapieczętowanej przeze mnie mocą Inkwizytora. W miejscu zakopania, zasadziliśmy Vanris Morgulo, rośłinke która miała ponoć odstraszać demonu i Chaos. Nie miała takich właściwości, ale to taka tradycja.
To będzie długi dzień, pomyślałem...
Victor Astares
Wysłany: Pon 20:53, 23 Kwi 2007
Temat postu: Sacre Inquisitio
To będzie głownie mój dział. Więc mi nie wypisywać głupot. No chyba że mają jakiś związek z Deamonhunter lub Inkwizycją.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
Š 2001, 2002 phpBB Group
Thčme DarkX créé pour phpnuke par
Mtechnik.net
et modifié pour phpBB 2 par
BreakoBus
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Regulamin