|
Autor |
Wiadomość |
Victor Astares |
Wysłany: Wto 21:37, 15 Maj 2007 Temat postu: Szósta Święta Kompania Białych Szponów |
|
Tagar mocno uderzył buzdyganem. Głownia wyrwała sporą część manekina. Zamierzał zniszczyć ten manekin doszczętnie. Był zdenerwowany głupotą rekrutów. On zawsze był za szkoleniem idealnym. Wolał wystawić w bitwie piętnastu świetnie wyszkolonych, wyekwipowanych żołnierzy, niż setkę słabych wojowników których morale można było zniszczyć śmiercią jednego. No cóż. Ale to nie on tu decydował. Został przydzielony razem z piętnastoma marines do wspomagania obrony Kival XIX. On! Imperialny Kapelan, powołany do służby roku 40.99.0123855 Szóstej Świętej Kompani Białych Szponów, powołanej 42.99.0123855. Życie jest ciężkie. Głośny gwizd. Bardzo głośny. Tagar spojrzał na wielki ekran umieszczony na wschodniej ścianie. Tam ukazał sie obraz Imperailnego Orła. Czerwonego. Młody Kapelan nie czekał na ponowny alarm. Nadał nadajnikiem szybki sygnał do swoich żołnierzy. Stawił sie w głównej komnacie. Służyła jako centrum dowodzenia. Tam czekali już na niego dowódcy Gwardii.
- Kapelanie. Od północnego-zachody nadciąga armia orków. Członkowie Kultu Prędkości. Nie mamy czasu przygotować sie do obrony.
- Tak. Nie mamy. A wiecie czemy? Oni mają nas tylko zatrzymać. Dalej napewno jest większa armia. Tylko jak daleko? Niech wszyscy stawią sie pod murami. Będe przemawiał.
Wszyscy wiedzieli, że kapelani potrafią podnosić na duchu. A Tagar sławił sie, że potrafił bardzo podnieść na duchu. Ale potrafił stworzyć taką wiązankę, że wróg chćby "najfięqży" i "najtfardrzy" ork zaczął żałować ataku. Szybkim krokiem zmierzał na dziedziniec. Po drodzę dołączyli do niego marines. Na dziedzincu stało około pięciuset wojowników.
- Bracia! Nadciąga zielona zaraza! Ale spójrzmy na nią bez strachu! Co oni znaczą?! Są tylko drobnym pyłkiem na drodze Imperium! Są jak kamień stojący na przekór wielkiej rzece! Taki kamień zawsze ulega! A więc badźmy dziś taką rzeką! Nie pozwólmy tym zwierzętą budować tamy! Jesteście ze mną?! Czy przeciwko mnie?!- po tych słowach zamachnął sie buzdyganem- Jeśli nie idziecie ze mną, zostańcie tu! NA ŚMIERC!
W mur uderzył pocisk. Posypał sie kurz. Tagar wściekle uniósł broń i zaczął biec na wroga.
- ADSUUUMUUUS!!!
Brama otwarła sie z trzaskiem. Orkowie na zewnątrz siedzieli na swych maszynach. Tagar biegł, strzelał z broni plasmowej. Dopadł pierwszego kosmitę. Zdarł go potężnym ciosem z motocykla. Następnych dwóch zabił celnymi strzałami. Na największym, najgłośniejszym, najszybszym motorze siedział herszt. Na lewej ręce miał pokaźny energo-pazur. W prawej trzymał pokaźną wyrzutnie rakiet. I celował prosto w kapelana. Jednak sługa Imperium był szybszy. Tuż przed wystrzałem skoczył w powetrze. Czas zwolnił. Pocisk przeleciał tuż pod nim. Dym przesłonił mu widok na chwilę. Jednak na zbyt krótką by ork uszedł z życiem. Owszem zaczął jechać, jednak Tagar spadł dokładnie na pojazd orka. Jednym ciosem zrzucił go z siodła. Sam skoczył za nim. Upadł na niego i pięknym ciosem głownii zabił orka, przez jak to ujęto w raporcie "Silny cios niemal doszczętnie zniszczył tkankę w lewej części klatki piersiowej [...] śmierć był drastyczna i bolesna". Teraz krzycząc przekleństwa pod adresem nie tylko matek, ale i babek, orków, biegł i zabijał...
Po dwóch godzinach bitwa sie zakończyła. Jakoś tak sama. Straty wśród ludzi były prawie żadne. Przez długi czas ta bitwa zapewniła spokój Szóstej Świętej Kompani Białych Szponów. Do czasu zdrady... Zdrady o tyle boleśniejszej, że zdradzili wielcy bohaterowie... I ktoś kto miał NIGDY nie opuścić Imperium w potrzebie.... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Nie 20:27, 13 Maj 2007 Temat postu: Łowcy Czarownic- Ordo Hereticus |
|
Ktoś zapukał do drzwi. Joachim nerwowo podreptał do wejścia. Bez entuzjazmu otworzył drewniane drzwi. Do komnaty wszedł najemnik odzieny w skórzany płaszcz. Na plecach zwisała my wielka strzelba. Srebrny grawerowany napis na lufie głosił: "Żelazna Pięść". U boku przypieta do paska dyndała szabla. Ciężkie buty zadudniły o podłogę biura lichwiarza. "No to mam kłopoty" pomyślał Joachim.
- CO TO MA BYĆ?! MIAŁO BYĆ TRZYSTA!- mocny głos najemnika przyprawiał o dreszcze- A TU CO?! MARNE STO! ZA KOGO TY MNIE UWAŻASZ, CO?! ZA JAKIEGOŚ TŁUKA NIE UMIEJĄCEGO LICZYĆ?!- szczerze powiedziawszy Joachim właśnie za takiego miał Reynevana gdy go pierwszy raz ujrzał- RADZĘ CI SZYBKO DAĆ RESZTĘ!
- Musiała... musiała zajść jakaś pomyłka... ja napewno kazałem ci wypłacić trzysta...- w poruwnaniu do najemnika Joachim był słaby i mały. Ale miał jedną potężną cechę. Potrafił kłamać- Zaraz ci oddam...- Lichwiarz nerwowo wyciągnął z szyflady trzysta Imperialnych.- A tu mała premia dla ciebie...
Na dowidzenia Reynevan mocno kopnął Joachima w brzuch. Szedł wąskimi uliczkami Terilium I. W doku czekał na niego Kive. Statek jego pracodawcy. Jego i tysiąca innych najemników. Mieli prostą pracę. Przyjmowali zlecenia, a później je egzekwowali. Najczęściej byli wynajmowani przez Gwardię. Ale nie rzadko miali działać jako pomoc Łowców Czarownic. Dotarł do doków. Było w nich pełno małych stateczków, ale ostatnio zaroiło sie tu od niszczycieli Imperium. Co to sie dzieje z ta galaktyka?
Wnętrze Kive'a było przestronne, czyste, całkiem ładnie wyposażone. Cal, szef najemników, podszedł do niego wolnym krokiem. W lewej ręce trzymał świstek papieru. W prawej piękny pergamin.
- Co wybierasz?! Służbę jako najemnik?! Czy Inkwizytor?!
- Co?
- Zainteresowała sie tobą Inkwizycja. A dokładnie Ordo Hereticus. Łowcy Demonów. I tak wiem co wybierzesz. Wątpie byś wolał być jednym z tysiąca najemników. O nie, ty wolisz wielkość! Wolisz być znany, kochany, ale pamiętaj, że gdy część cię wielbi, reszta nienawidzi...
I tak skończyła sie jego przygoda z najemnictwen. Wysłano go na Matruim X. Planeta gorąca, pustynna. Na niej znajdował sie ośrodek szkoleniowy Ordo Hereticus, oraz Sióstr Bitwy. Gdy tylko wylądował zaprowadzono go do centrum rekrutacjii. Tam za stołem siedziała potężnie zbudowana mniszka.
- Imie?
- Reynevan.
- Nazwisko?
- Nie znam.
- Zawód?
- Eks-najemnik.
- Planeta?
- Nie wiem. Cal znalazł mnie na porzuconej stacjii kosmicznej.
- Robi sie coraz ciekawiej. Data urodzenia?
- Też nie wiem.
- Więc trzeba cię będzie sprawdzić. Zaczekaj zaraz cię ktoś weźmie.
Do komnaty wszedło dwóch serwitorów. Jeden z nich poprowadził go do ciemnego pomieszczenia. Został sam. Nagle z otworów na ścianach zaczął wylatywać gaz. Najemnik zasnął.
Obudził go monotonny dźwięk aparatów nadzorujących. Przykryty po szyje grubą płachtą, dotknął lewego nadgarstka. Coś z niego wystawało. Pot oblał mu plecy. Z trudem podnósł ręke. To co ujrzał przyniosło mu ulgę. To tylko aparat sondowniczy. Kilku serwitorów wjechało do pokoju. Zaczęli coś majstrować przy aparatach. Ogarnęła go senność. Po minutach bitwy uległ jej. Ponownie zbudzili go serwitorzy wlewający jakiś roztwór do istrumentu podawającego składniki potrzebne do życia. Do sali wszedł Inkwizytor.
- Jak sie dzisiaj czujemy?
- Dzi... dzisiaj?
- No tak. Dzisiaj. Leżysz już tu ponad miesiąc. Twoje ciało nie chciało długo przyjąć implantów. Opierało sie mutacją. No ale cóż. W końcu uległo. Już lepiej co?
- Chybaaa... chyba tak...
- No, to tyle dobrze...
Zasnął.
Obudził sie w ciemnej betonowej komnacie. Wszędzie unosiły sie drobinki kurzu. Leżałem na niewygodnaj pryczy. Wstałem, przieciągnąłem sie. Wyszedłem z pokoju. I oniemiałem. Wyjście prowadziło do wielkiej sali. Tam setki oczy Sióstr zwróciły sie w moją stronę. Podszedłem do pierwszego z brzegu stołu. Tam ktoś mi podał miskę z parującą breją w środku. Trochę mi zajęło rozpracowanie jak to zjeść. Nagle podszedł do mnie Inkwizytor.
- Opatka cię prosi... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Śro 16:52, 09 Maj 2007 Temat postu: Mnisi Dusz |
|
Kilka faktów:
- Mnisi Dusz to nie marines
- Style to sposoby walki używane przez Mnichów
- Style dzieli sie na: style broni, style wręcz, style elementarne, style wsparcia
- Style broni to takie w czasie użytkowania których Mnich korzysta z narzędzi np. mieczy, włóczni, kosturów, młotów, toporów
- Style wręcz to takie które nie używają broni i zadają bezpośrednie obrażenia
- Wsparcia to takie które powodują mniejsze obrażenia, ale także inne efekty np. spowalniają, paraliżują, dezorientują
- Elementarne to takie które koncentrują siłę żywiołów w posiadaczu np. powodują kule ogni, pioruny, lód
- Mnisi to także Mniszki
- Mnisi nie są poddawani mutacją, jedynie kuracją ziołowym zwiększające zwinność, siłę itp.
- Zakon Mnichów Dusz dzieli sie na: Zabójców Lotosu, Uczniów Czarnej Pantery, Ojców Tarmy i Białą Dłoń
- Obecnie funkcjonuje jedynie Biała Dłoń, choć reszta sie reaktywuje
- Zabójcy Lotosu to skrytobójcy
- Uczniowie Czarnej Pantery to lekarze bitewni
- Ojcowie Tarmy to jednostka organizacyjna
- Biała Dłoń to główna siła Mnichów
Gdyby coś pozostawało nie jasne to proszę zostawiać pytania w tym artykule... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Śro 16:42, 09 Maj 2007 Temat postu: Mnisi Dusz |
|
Mistrz prowadził swego ucznia po ogrodzie Moa'mi. Mistrz mówił mu o Imperium. O jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dotarli do dużego głazu. Był idealnie czarny. W słońcu błyszczał jak lustro. Jednak po dokładnym obejrzeniu dało sie zobaczyć tysiące malutkich zielonych żyłek.
- Ten głaz Skorpionie,- zaczął mistrz- to głaz który liczy sobie już ponad piętnaście milionów lat. Nie zliczone pokolenia Mnichów próbowały go choćby naruszyć. Bo jak powiada przepowiednia: "ten kto głaz naruszy, ten kto z naturą zwycięży, ten prawdziwym Mnichem sie okaże. A tylko prawdziwy Mnich prowadzić może ich." Każdy student musi przejść próbę ziemi. Skup sie. Zbierz w sobie swą wewnętrzną potęgę. A gdy twój umysł będzie czysty jak wiosenne jezioro, uderz. Uderz z całym gniewem tysiąca dusz nad którymi sprawujemy pieczę. Niech ich cierpienie cię uniesie.
Skupiłem sie. Medytowałem przed kamieniem cztery godziny. Po czterech godzinach miałem w głowie pustkę. Moje ręce zapłonęły. Moje oczy zapłonęły. Przyjąłem postawę. Uderzyłem głaz jak błyskawica. Jak orzeł, uderzyłem na bezbronną ofiarę. Wzdłuż linii ciosu pojawiła sie rysa. Z początku niewielka i trudno zauważalna, po chwili była już przecięciem. Nieśmiertelny Głaz poległ. Energia odeszła. Padłem bez tchu.
Obudziłem sie w pokoju. Za wiało chłodem. Drzwi otwarły sie, a do środka wszedł Mistrz. Spojrzał na mnie pełnym troski wzrokiem.
- Boże! Na Imperatora. Coś ty zrobił? Zniszczyłeś go. Zniszczyłeś Głaz!
- Może było mi to pisane...
- Pisane! Co ty wiesz o przeznaczeniu?! A w ogóle to co to był za styl którym go zniszczyłeś, co?!
- Mój styl. Pamiętasz gdy powiedziałeś mi, że najlepiej dla mnicha to stworzyć własną technikę? To była ona. Nazywa sie Tysiąc Cięć...
- Tysiąc Cięć?! Tak nazywa sie technika stworzona przez pierwszego Mnicha Dusz! Dawno zapomniana, ale...
- Ale co, Mistrzu?
- Ale twoja wyglądała niemal identycznie... Tylko w postawie było coś co wyglądało jak słabe miejsce w gardzie. Sprawdźmy to. Jak tylko poczujesz sie lepiej to pójdź na salę.
Po pół godziny pełen sił udałem sie na salę treningową. Tam już czekał na mnie Mistrz. Ubrany w strój treningowy wyglądał jak prawdziwy mistrz.
- Przyjmij postawę!
Sam przyjął ją w oka mgnieniu. Ustawiłem sie i czekałem. Uderzył. Ciosy spadły na mnie jak burzowy deszcz. Broniłem sie, ale gdy tylko zorientowałem sie, że długo tak nie wytrzymam skoczyłem nad głową Mistrza. Gdy tylko upadłem na ziemie wyprowadziłem serię ciosów. Mistrz bronił sie jak lwica. Nagle wpadłem w dziwny stan. Wszystko wokoło spowolniało. Ja sam jednak, pozostałem tak szybki jakim byłem. Teraz z łatwością unikałem ciosów. Skoncentrowałem sie na wrogu tak mocna, iż widziałem tylko jego. Nic innego. Skupiłem sie. Ujrzałem malutki błąd w obronie. Całą siłę przelałem w jeden potężny cios. Przełamał obronę. Uderzył Mistrza z taką siłą, że jego bezwładne, ale wciąż żywe, ciało wysadziło ścianę. Wystraszyłem sie czy nic mu nie zrobiłem. Aptekarze go wzięli. Po dwóch dniach dostałem wezwanie do naszego przeora. Powiedział, że odgadł me przeznaczenie. To ja mam być Prawdziwym Mnichem Dusz. Miałem przewodniczyć całemu klasztorowi...
Ja, Skorpion Shanrui, Prawdziwy Mnich Dusz, miałem doprowadzić Mnichów z powrotem do Starego Świata... To miało sie okazać trudniejsze niż wszyscy przypuszczali... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Nie 21:15, 06 Maj 2007 Temat postu: Mnisi Dusz |
|
Wiele wieków temu, na początku istnienia Imperium, kiedy Stary Świat nie był jeszcze Starym Światem tylko po prostu Ziemią, powstali Mnisi Dusz. Ich zadaniem było bronić wewnętrznego ładu. Bardzo nie wiele osób wie o ich istnieniu. Ich archiwa spłonęły, klasztory zostały zburzone. Ale teraz w 41 milenium ich pomoc jest potrzebna. Bardzo potrzebna.
Skorpion Shanrui ubrał zdobiony pancerz mnicha. Wyglądał niemalże jak zwykły pancerz marine. Był czarny, a na jego prawym naramienniku wyryty był symbol. Symbol tego "zakonu". Ale miast imperialnego orła na korpusie, wyryta była inskrypcja: "Śmierć nadciąga z Góry". Skorpion uaktywnił jump-pack. Czas zabijać!!! |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Sob 22:11, 05 Maj 2007 Temat postu: Miecz Octaviusa |
|
Miecz Octaviusa. Potężna Barka Bojowa należąca do Pierwszej Kompani Białych Szponów i Łowców Demonów Pierwszej Kompani. Wyposażona w czterdzieści dział pokładowych, i trzydzieści wyrzutni torped. Całkiem dobre wyposażenie jak na okręt tej klasy. Zdolny przenieść do pełnych dwóch kompanii. I przewoził. To znaczy o ile jako tą drugą kompanie liczyć Szarych Rycerzy. Właśnie leciał w stronę Arton, rodzinnej planety Białych Szponów. Na prawej burcie mieli lodową planetę Krix. Nagle zza niej wyłoniły sie dwa okręty chaosu klasy Styx. Choć Barka Bojowa, potężna i dobrze opancerzona, nie miała szans w chwili spotkania z najlepszymi z ciężkich krążowników Chaosu. Ale głównie dzięki mojej interwencji postanowiliśmy jednak zaatakować. Wystrzeliliśmy pociski. A jednocześnie wystrzeliliśmy statki abordażowe. Były to malutkie (dziesięcio osobowe!) stateczki, z zamontowanymi wiertłami. Wbiły sie w kadłuby Styx'ów. Przebiły je z łatwością. Wpadliśmy na ich pokłady jak burza. I tu sie zdziwiliśmy. Oczekiwaliśmy pokładów wyściełanych ludzką skórą. A tu czysto, metaliczne ściany. Ale nie po to przybyliśmy. To nie było trudne. Zabijaliśmy ich bez żalu i bez problemów... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Sob 16:47, 05 Maj 2007 Temat postu: Los Marine |
|
Kolejna bitwa. Kolejne zastępy wrogów idących na śmierć. I kolejna potencjalna chwila śmierci. Ale taki los marine. Zaczęto desant. Wziąłem bolter, miecz łańcuchowy i wszedłem do stalowej kapsuły. Razem ze mną weszło trzech marine. Jeden z nich- sierżant- powiedział, że chce mnie w swoim składzie. Nie protestowałem. Dał mi komunikator, umieściłem go w hełmie. Poczułem wstrząs. Wylądowaliśmy. Sierżant ubrał hełm. Stary hełm od Marka VI. Choć nie podobał mi sie ten typ hełmu, poczułem respekt do takiego weterana. Nasza "armia" była tylko zwiadem. Mieliśmy zatrzymać Tau, aż do dotarcia posiłków. Szybko uporano sie z rozstawianiem ciężkiego sprzętu. Armia Tau była wielka. Pamiętam, iż pytałem sie sierżanta jak mamy ich zatrzymać. Wzruszył ramionami. Powiedział, że musimy ich zatrzymać. Nawet kosztem naszego życia. Nie daliśmy im czasu na przygotowania. Zaszarżowaliśmy gdy tylko znaleźli sie na horyzoncie. Bitewne proporce Drugiej Kompani Białych Szponów załopotały złowieszczo. Biegłem w drugiej linii, choć chciałem w pierwszej, jednak to ocaliło mi życie. Pierwsza linia została niemal doszczętnie wbita w ziemie przez Hammerhead'y, XV-88 Broadside i Skyray'ie. Cały czas strzelając biegłem w stronę wroga. Uderzyliśmy na nich z całą siłą pięści Imperatora i z całym gniewem tejże. Przegrywaliśmy, ale to było pewne od początku. Jednak nie chcieliśmy sprzedać naszego życia tanio. Kątem oka ujrzałem jak zakrwawiony sztandar upada na ziemie. Dobiegłem do niej i pochwyciłem ją w lewą dłoń. Pobiegłem na jakiś pusty pagórek, górujący na polem walki. Wbiłem sztandar w ziemie. Zaryczałem coś o matkach Tau, czym spowodowałem zwrócenie i uwagi w moją stronę. Bardzo mnie nie docenili. Miast zastrzelić, chcieli chyba zobaczyć jak cierpię. Nie wyszło im coś. Biegli na mnie z bagnetami wyciągniętymi przed siebie. Pełny furii i wiary w Imperatora, powtarzający cicho modlitwę, wyciągnąłem miecz. Pierwsi Tau dobiegli. Walczyłem jak w transie. Zabijałem, broniłem sztandaru. Ale w końcu poległem ich po prostu było za wielu. Ale miałem wielkie szczęście. Moją obronę sztandaru widziały pierwsze linie posiłków. Gdy zginąłem jeden z Tau wyrwał z ziemi flagę na pewno w celach zbezczeszczenia. Widzieli mają obronę tejże. I w nagrodę tego wskrzesili mnie. Polega to na skopiowaniu części genotypu i odtworzenie go. Zostałem Weteranem Kapitanem Drugiej Kompani Białych Szponów... |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Sob 12:05, 05 Maj 2007 Temat postu: Zwiad |
|
Var'lor. Sektor XVIII-C. Godzina 17.18. Data 4.18.
- Właśnie wyruszyłem. Wyruszyłem na zwiad. Uzbroiłem sie w lekki jedno-trzonowy topór, karabin snajperski i lekki bolter. Wyruszyłem na północ. Na początku przed sobą miałem tylko zamarznięte pola, jednak po około trzech godzinach dotarłem na kraniec lasu. Postanowiłem pierwszy postój rozłożyć właśnie tam....
Godzina 24.12. Data 4.18.
- Słyszałem kroki. Już przed trzema minutami zaatakował mnie Nekron. Choć nie miałem z nim problemu, czuje niepokój, czuje sie osaczony. Coś wychodzi z lasu... (Głośne trzaski i odgłosy uderzeń) Już po nim. Jestem zmęczony. Muszę wyruszać z tego przeklętego miejsca... Ale nie mogę wracać do fortecy... Stracę na honorze...
Godzina 02.39. Data 4.18.
- Ujrzałem Zwiastuna Nocy. A może to tylko przez szok? Czuje ból w lewej ręce. Nekron dziabnął mnie bagnetem w rękę... Coś wyłania sie z cienia... (Odgłosy walki, zderzenia ostrza z ostrzem. Głośne westchnienie)
Godzina 14. 41. Data 9.18.
- Ledwo uszedłem z tego spotkania z życiem. To był Zwiastun. Walka była trudna. Muszę przerwać idzie serwitor. Ale co to? Ktoś tu idzie! Muszę wstawać! To Nekroni! Do boju! (odgłosy wystrzałów, wybuchów) [Nagłe przerwanie transmisji spowodowane zniszczeniem urządzenia] |
|
|
Victor Astares |
Wysłany: Sob 10:25, 05 Maj 2007 Temat postu: Osobne historie |
|
Jeśli nie wiecie do jakiej kategorii dodać waszą opowieść, piszcie tutaj... |
|
|
|
|